Montoya znalazł jego komórkę koło wielkiej donicy, z której spływały białoróżowe
petunie. – Tego szukałeś? – Otrzepał telefon z kurzu i podał Bentzowi. – Dzięki – syknął Bentz i wcisnął cholerny aparat do kieszeni. – Złe wieści? – Montoya nagle spoważniał. – Jaskiel uważa, że nie nadaję się do czynnej służby. – Bo się nie nadajesz. Bentz przełknął złośliwą odpowiedź. Powietrze przecięła ważka. W jego obecnym stanie nie bardzo mógł dyskutować. – Miałeś jakiś konkretny powód, żeby przyjechać aż tu, czy chcesz mnie tylko wkurzyć? – I jedno, i drugie – przyznał Montoya. Tym razem błysnął w uśmiechu białymi zębami, które podkreślały czerń małej bródki. – Doszło do zmian personalnych. Przydzielili mi Zaroster jako... – palcami zrobił w powietrzu znak cudzysłowu – nową partnerkę. Lynn Zaroster miała niecałe dwadzieścia sześć lat i już dwa lata przepracowała w wydziale. Słodka, bystra i wysportowana, a do tego pełna entuzjazmu. W porównaniu ze zgorzkniałym Bentzem – idealistka. – To czeka cię zmiana. – Owszem. – Montoya spoważniał. – Czasami czuję się jak niańka. – I obawiasz się, że tak już zostanie. – Bo jego, Bentza, wywala ją z wydziału. – Nie, jeśli będę miał cokolwiek do powiedzenia, ale uznałem, że sam cię o tym poinformuję. Nie chciałem, żebyś się dowiedział od kogoś innego. Bentz skinął głową i rękawem koszuli otarł pot z czoła. Z głębi domu, przez otwarte okna, dobiegało skrzeczenie papugi, którą, podobnie jak psa i dom, O1ivia odziedziczyła po babce. – Jaskiel sugerowała, żebym przeszedł na emeryturę. – Skrzywił się na samą myśl. – I rozkoszował się resztką życia. Montoya się żachnął. – Nie masz jeszcze nawet pięćdziesiątki. Spora ta resztka. Trzydzieści, czterdzieści lat wypadów na ryby, meczów w telewizji i leniuchowania. – Nieważne. Montoya podniósł z ziemi jego kulę. – Może rzeczywiście powinieneś przejść na emeryturę, brać kasę i zdobyć licencję prywatnego detektywa. – Taaak... Może. Miłego niańczenia. – Bentz udał, że nie widzi kuli i ruszył do domu. Psiak pobiegł za nim. – Chodź, zapraszam na piwo. – Zacząłeś pić? Montoya szedł tuż obok i podsuwał mu tę cholerną kulę. – Jeszcze nie. – Bentz otworzył drzwi. – Ale dzień się jeszcze nie skończył. Rozdział 2 Dentz odsuwał się od niej. O1ivia to wyczuwała. I strasznie ją to wkurzało. Owszem, była też smutna, przyznawała to, pokonując gruntową drogę starym fordem rangerem z trzystoma tysiącami kilometrów na liczniku, z którym niedługo będzie musiała się rozstać. Kochała męża i gdy ślubowała, że będzie z nim na dobre i na złe, mówiła szczerze. Naprawdę w to wierzyła, ale od wypadku... Zahamowała przed skrętem w wiejską drogę, wijącą się wśród bagien, na której końcu stał jej domek, mały bungalow wzniesiony nad rozlewiskiem. Mieszkała w nim z babcią Gin, zanim staruszka wybrała się na tamten świat. Potem przez jakiś czas była sama, następnie wyszła za Bentza i on wprowadził się do domku ukrytego wśród drzew. Przez pewien czas mieszkała z nimi jego córka, choć to akurat wypadło nie tak, jak chcieli. Kristi była już wtedy dorosła i potrzebowała wolności. Ale i tak byli szczęśliwi. Aż do tego cholernego wypadku. Był to nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Piorun uderzył w stary dąb, gruby konar spadł na Ricka i powalił go na ziemię. Mało brakowało, a strzaskałby mu kręgosłup. Wzdrygnęła się gwałtownie na samo wspomnienie