Dobrze.
Bentz wróci tu przed wykładem. Nie mógł się doczekać rozmowy z tym chłopakiem. Mam mało czasu. Jest biały dzień, mgła się unosi, ale muszę zaryzykować. Wychodzę z pracy, jadę prosto do domu, zrzucam zdjęcie O1ivii z aparatu na komputer, drukuję. Cały czas mam na rękach cienkie rękawiczki – nie ma sensu teraz ryzykować. Efekt zapiera dech w piersiach. Udało mi się uchwycić wyraz przerażenia na jej twarzy. Kadruję zdjęcie, usuwam wszystko, co może zdradzać, gdzie jest. Widać jedynie pręty klatki i przerażoną kobietę patrzącą z rozpaczą w obiektyw. – Faza pierwsza – mówię radośnie. A potem, nie marnując więcej czasu, usuwam zdjęcie z twardego dysku i wsuwam fotografię do koperty. Zamiast czekać cały dzień, aż dostanie ją pocztą, wolę przyśpieszyć rozwój wydarzeń. Zranić go bardziej. Niech sam zazna rozpaczy po utracie ukochanej osoby. O, tak. Rick Bentz już wkrótce się przekona, czym jest samotność. Wkładam dres i kurtkę, ukrywam włosy pod czapeczką baseballową, zakładam adidasy i okulary przeciwsłoneczne. Kiepskie przebranie, ale musi wystarczyć. W taką pogodę dres rzuca się w oczy, ale całkowicie zmienia figurę, podobnie jak stanik za mały o dwa rozmiary. Usatysfakcjonowana piszę jego nazwisko na kopercie, jadę do motelu w Culver City, w którym się zatrzymał. Rozglądam się – nie ma go. Nidzie nie widać jego białej hondy. Parkuję kilka przecznic dalej i ruszam biegiem z kopertą pod pachą. Pochylam głowę, by nie widziały mnie kamery ruchu drogowego, i wymierzam tempo tak, że na skrzyżowaniach prawie nie muszę zwalniać. Koło motelu przebiegam przez parking i rzucam kopertę na ziemię koło wejścia do recepcji. Kątem oka widzę dzieciaka za kontuarem, ale nie interesuje go nic poza telewizorem umocowanym w rogu. Czuję przypływ adrenaliny, gdy wracam do samochodu. Jadę na stację benzynową, znikam w toalecie, przebieram się. Przeglądam się w popękanym lusterku, poprawiam fryzurę, pudruję policzki, by ukryć rumieniec. Płacę za benzynę gotówką, wsiadam do samochodu i wracam do pracy. Po raz pierwszy od lat marzy mi się papieros, tak dla uspokojenia nerwów, ale ignoruję to pragnienie. Najchętniej zajrzałabym do motelu, by się upewnić, że durny dzieciak przekaże przesyłkę, ale biorę się w garść. Nie ma sensu ryzykować bez powodu. Żałuję jednak, że nie zobaczę miny Bentza, gdy otworzy kopertę. Widok jego miny byłby bezcenny. Rozdział 35 Bentz był na autostradzie, gdy zadzwonił telefon. Wyświetlacz pokazał nazwę i numer motelu SoCal Inn. – Bentz. – Cześć, tu Rebecca z SoCal. Mieliśmy dzwonić, gdyby wydarzyło się coś dziwnego. Bentz zacisnął dłoń na kierownicy. – Tak. – Znaleźliśmy kopertę zaadresowaną do ciebie. – Kopertę? – powtórzył. – No, tak. Myślałam, że może ci wypadła, kiedy wychodziłeś. – Nie. – Pomyślał o ostatniej kopercie, którą otrzymał – zawierała zdjęcia Jennifer i pomazany akt zgonu. Ani przez chwilę nie wątpił, że ta pochodzi od tego samego nadawcy. – Dobrze, zaraz tam będę. Nie otwieraj jej. Będę za dziesięć minut, najdalej za kwadrans. – Szukał zjazdu, zmieniał pasy, zwolnił dopiero na czerwonym świetle poza autostradą. Kolejne zdjęcia? Dokumenty? O Boże... Niech dotyczą Jennifer, nie O1ivii. Burczało mu w brzuch. Nerwowo bębnił palcami o kierownicę. Co teraz? Do cholery, co ma teraz robić? Światło zmieniło się na zielone. Skręcił w lewo, przemknął pod wiaduktem, zawrócił na południe. Światła ruchu mu sprzyjały. Nacisnął gaz do dechy. Wiedział doskonale, że nie upuścił żadnej koperty, wychodząc przez recepcję. Zatem ktoś ją tam dla niego zostawił. Tym razem bez pośrednictwa poczty.