Nie zadawała więcej pytań, miała dar wrażliwości i
nigdy nie wtykała nosa w cudze sprawy. Po prostu podała Lizzie gorącą słodką herbatę i posiedziała przy niej chwilę, kiedy ta starała się pić. - Jestem bardzo zmęczona. Chyba pójdę na górę... - Słusznie - poparła ją Gilly. - Gdybym była do czegoś potrzebna... bez względu na porę... - Tak, tak. Dziękuję. Weszła najpierw do Jacka, który spał jak kamień - czy to z wyczerpania, czy po tabletce, ale dobre i to. Edward także, jak przypuszczała, wycofał się z tego wszystkiego w sen, Sophie zaś w ogóle cały czas spokojnie spała - jedyna z całego domu jeszcze nieskażona wiedzą, chociaż i to wkrótce się zmieni, będzie musiało się zmienić. Potem spłynęło na Lizzie coś lekko zbliżonego do ulgi, gdyż nareszcie, nareszcie najgorsze się zdarzyło i nie musiała już okłamywać dzieci, że między nią a ich ojcem wszystko układa się dobrze. Nagle znów zaatakowała ją przerażająco świeża pamięć nocnych wypadków: Jack najeżdżający wózkiem na Chri-stophera... wyraz twarzy chłopca i te koszmarne ryki, jakie wydawał... kulący się na podłodze mąż... To właśnie zapamięta sam Jack - wszystko to będzie widział, ilekroć zamknie oczy i nie tylko wtedy. Oraz widok Christophera, który przyciska ją do łóżka, zadaje ból, krzywdzi. Uczucie lekkiej ulgi wygasło. Pozostały jedynie wstyd, poczucie winy i ból. I jeszcze straszliwy gniew. Nie zamierzała spać do późna, prawdę rzekłszy, spodziewała się, że w ogóle ból nie da jej zasnąć, a o czwartej rano zacznie wszystko przeżywać na nowo. Mimo to zasnęła dość szybko, a gdy się obudziła z okropnym uczuciem ponurej beznadziei i jeszcze większym bólem niż ten, i którym się kładła - było juz po dziewiątej. Włożyła szlafrok, weszła do łazienki (wciąż widziała tam jego), umyła twarz. Znów poczuła ból - może po ostatnim uderzeniu Christophera stało się coś złego z wewnętrznymi bliznami pooperacyjnymi? Nie teraz, Lizzie. Wyszła przez sypialnię na korytarz. Dom był pusty i zaległa w nim ciężka cisza. Gilly zostawiła na stole karteczkę: Zabrałam dzieci do szkoły. Jack mówił, ze dobrze się czuje, i koniecznie chciał jechać. Pierwsze żniwo tego dnia. Podziękowała w duchu Gilly, a jeszcze goręcej Jackowi i Edwardowi za ich ogromną, niesamowitą odwagę. Zaparzyła kawę i podeszła z nią - wolno, czując się jak staruszka - do kuchennego stołu. „Daily Mail" i „Independent" czekały na nią równo złożone, ale