Wolałby dać Kelsey znacznie więcej, sprawić,
by naprawdę miała co pamiętać. - Co? - dopytywał się Larry. - Nic takiego. - Dane spojrzał na Kelsey. - Mówiłem, że powinna się trochę przespać, ale chce wracać. Zjawimy się za jakieś dwie godziny. Kelsey szła w kierunku sypialni. Prześcieradło osunęło się i właściwie już wcale jej nie zakrywało. - Idę wziąć prysznic - rzuciła przez ramię. - Do zobaczenia, Larry - zakończył. Nie słuchał odpowiedzi. Rozłączył się, włożył telefon do torebki i ruszył za Kelsey. 235 Dowiódł już, że potrafi być szybki. Stała pod prysznicem. Dane wszedł do brodziku i stanął naprzeciw niej. - Naprawdę powinniśmy już wracać - powiedziała. - Wrócimy. - A więc... - Zaraz potem. - Powiedzieliśmy, że już wracamy. - Jestem szybki. Przyciągnął ją do siebie. Kelsey była wysoka, niższa jednak od niego. Ich ciała doskonale do siebie pasowały. Całował ją w szyję, wodząc dłońmi po ciele. - Dane... - Szybki... ale dokładny. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Ociekali wodą, gdy oboje kładli się na łóżku. - Zamoczymy pościel. - Wyschnie, zanim tu wrócisz. Obiecał, że będzie dokładny. Pieścił ją metodycznie, wszędzie. Kelsey zapomniała o czasie. Za oknem pojaśniało. Tym razem widział ją, opaloną, oświetloną żółtymi promieniami słońca. Przerwał pieszczoty i zagłębił się w niej. Wiła się z rozkoszy, jęczała, potem krzyczała. Wstała jednak od razu, gdy uwolnił ją od ciężaru swego ciała. - Idę pod prysznic. Sama. - Jasne. Po chwili wróciła, zwalniając łazienkę dla Dane'a. 236 Po dziesięciu minutach byli już w drodze. Dwie godziny tam, dwie z powrotem. Na pokładzie swej największej łodzi, „Free as the Sea", Jorge Marti patrzył na światła przystani. Już niemal dopłynął. Noc była chłodna, z silniejszym wiatrem, który spowodował sztormy na Atlantyku. Sezon huraganów. Niże wędrowały od wybrzeży Afryki. Jakby tego nie było dość, ośrodki cyklonów powstawały też w Zatoce, omiatały Jukatan i wyspy Morza Karaibskiego, aż wreszcie uderzały z pełną siłą. Niektóre docierały do Florydy.